Dojrzeć do zmian

Czasami jest tak, że do pewnych zmian trzeba dopiero dojrzeć. To tak, jak z jabłkiem – trzeba poczekać aż zielone jabłko się zarumieni, żeby zjeść je ze smakiem. Gdy zjesz je za wcześnie, będzie niedojrzałe i rozczaruje swoją cierpkością. W moim życiu wiele było takich punktów, w których dokonywałam znaczących zmian, nigdy jednak nie były one impulsywne i niepoprzedzone podświadomymi przygotowaniami. Wygląda to z grubsza tak: zupełnie nie myślę o temacie, który moja podświadomość po cichu rozpracowuje, aż przychodzi nagle moment, jak pstryknięcie palcami, gdy wiem, że muszę zrobić właśnie to, a nie coś innego i sprawa nie podlega dyskusji. Jak do tej pory, nigdy jeszcze nie zawiodłam się na zdrowym rozsądku mojej podświadomości. A dlaczego o tym piszę? Bo chyba przyszedł czas na pewne zmiany w moim życiu – nie nagłe i gwałtowne, ale stopniowe choć nieubłagane. I dobrze mi z tym. Nie znoszę stagnacji w życiu. Czasu, gdy nic się nie dzieje, gdy jeden dzień podobny jest do drugiego, a w środę marzę, żeby już był piątek. Po niedzieli przychodzi poniedziałek, taki sam, jak tydzień wcześniej. I znowu byle do piątku. Ja wiem, że dla większości ludzi to całkowicie normalne życie, ale nie dla mnie. Nie potrafię tak na dłuższą metę. I nie chcę.

Prawie, jak w Matrixie – które jabłko wybrać? 🙂

Piszę ogólnikami, co? 🙂 A to dlatego, że wciąż trochę mnie przerażają własne plany i chęć postawienia całego mojego życia na głowie. Mam stałą, dobrze płatną pracę, której nie lubię, ale która daje mi stabilność finansową, pozycję społeczną i widoki na całkiem niezłą emeryturę, a ja chcę to wszystko rzucić w diabły i wpłynąć na niespokojne wody wolnego zawodu. Chyba rozum mi odjęło. A może właśnie wraca mi rozsądek?

Obiecuję, że jak wszystko dogram, to podam wam więcej szczegółów 🙂 A na razie do Norwegii wróciła zima czyli mróz do -15 i śnieg po pas. I nagle ten powrót zimy, po najcieplejszym w historii pomiarów lutym, zaczął mi sprawiać wielką radość. Może uda mi się wyskoczyć w niedzielę rano na narty w Góry za Oknem i skorzystać z ostatnich uroków zimy. Ostatni weekend spędziłam w Krakowie, a pogoda okazała się tak chaotyczna, jak na polski marzec przystało – ciepło, zimno, wichury, burze z piorunami i deszcz ze śniegiem, a wszystko to w 3 dni. Z ulgą wróciłam do mojej zaśnieżonej, stabilnej pogodowo Norwegii 🙂

Pozdrawiam was serdecznie i do następnego razu! Mara