Zagląda, a nawet gapi się bezczelnie i macha z daleka siną łapą, zbliżając się nieubłaganie. Ona. Groza. Znaczy, Zima. Do tej pory pogoda nas rozpieszczała i przeżyłam chyba najdłuższą jesień w Norwegii odkąd pamiętam – jest połowa listopada, a u nas wciąż temperatury dodatnie. Ale już pojutrze zaczną się mrozy. No, nie żeby jakieś straszne, ale jednak nagłe -11, to nie w kij dmuchał. Ale ja nie o pogodzie chciałam.
Na wiosnę otrzymałam żółtą kartkę odnośnie mojego zdrowia i garść przykazań, co robić, żeby uniknąć czerwonej. Niedawno skontrolowałam kręgosłup i choć różowo wciąż nie jest, to największe zagrożenie udało mi się zażegnać (hurra!). Przyznam jednak, że lekko nie było, bo musiałam zmienić mój styl życia (głównie odciąć się od pracoholizmu i zbytniego angażowania się emocjonalnego w różne sprawy). Jednak po tych miesiącach walki z sobą samą, widzę postępy i dochodzę do wniosku, że było warto. Niemniej jeszcze całe mnóstwo pracy przede mną. Ale to nuda, przejdźmy do spraw ciekawszych 🙂
Otóż wybrałam się z dwiema sympatycznymi dziewczynami (dobrze dojrzałymi „dziewczynami”, podobnie jak ja 😀 ) na kilkudniowe wakacje do Alicante w Hiszpanii. Było słonecznie, ale nie tak ciepło, jakbym chciała. Wiał silny zimny wiatr i nocami padało. Nie wiedziałam, że to sygnały zbliżającej się katastrofy, która nastąpiła w rejonie południowej Hiszpanii w dwa dni po naszym powrocie do Norwegii. Serce mnie bolało i do tej pory boli, gdy oglądam zdjęcia ze zniszczonego powodzią regionu Walencji i Andaluzji, i myślę o tych wszystkich ludziach, których zabrała powódź i o ich rodzinach. I o zwierzętach – tak wiele z nich nie miało szansy się uratować.
Będąc w Alicante, robiłam to, co weszło mi tam już w zwyczaj – wstawałam rano i oglądałam (i fotografowałam) tamtejsze wschody słońca. Oto kilka z nich:
Ale nie samymi wschodami słońca człowiek żyje. Kilka zdjęć z Alicante i Elche:
Naszą małą wyprawę zakończyłyśmy bardzo miłym, ale intensywnym dniem w Madrycie. Zdjęć z Madrytu wam nie pokażę, bo mam je na telefonie, a jeszcze ich nie zdążyłam zrzucić na dysk. Kiedy indziej 🙂
W tym okresie od ostatniego wpisu nastąpiły tez dramatyczne wybory w USA (kolejna groza). Byłam wręcz zdruzgotana ich wynikiem, bo nie wierzyłam, że Amerykanie mogą wybrać Trumpa ponownie. No, to się przeliczyłam. Najbardziej wkurzył mnie pewien wpis jednego z analityków amerykańskich, że gdyby Kamala Harris była mężczyzną, to Trump nie miałby szans. To znaczy, że świat wcale nie zmienił się tak bardzo, jak wydawało nam się, że to zrobił – wybierzmy na prezydenta zakłamanego, aroganckiego, mizogina-recydywistę tylko dlatego, że jest mężczyzną. Kurtyna opada. Czasami brak mi już sił.
Ten wybór niesie ze sobą wiele konsekwencji gospodarczych i geopolitycznych, ale nie bójcie się, nie będę o nich pisać, bo mnie samej jeży się włos na głowie, gdy o nich myślę. Jedno wydaje się nieuniknione – musi nastąpić przesunięcie ciężkości w stosunkach międzynarodowych i aliansach politycznych, co nie stanie się gwałtownie ani szybko, bo zawiasy tej machiny przez dziesięciolecia pokryły się rdzą i nie jest łatwo je rozruszać na nowo. Jedno wydaje mi się oczywiste – Europa powinna skoncentrować się na budowaniu wspólnej tożsamości i odnowienia swojej siły na arenie międzynarodowej, na której została zepchnięta do środkowych rzędów i tam było jej dobrze (tam do woli mogła się taplać w marazmie i samozadowoleniu). Dobra, koniec o polityce.
Z pozytywów, to wreszcie skończyłam moją stronę artystyczną www.artphoto.monikasokol.pl Uznałam, że to już chyba najwyższa pora, żeby rozdzielić moją działalność komercyjną od artystycznej. Te zdjęcia, które tam umieszczam, a raczej całe projekty, robię dla siebie – bo chcę i bo potrzebuję.
W tym roku zorze przyszły wcześnie – już we wrześniu biegałam w środku nocy z aparatem dookoła domu 🙂 To efekty tego biegania:
I na zorzach kończę ten bardzo fotograficzny wpis. Do następnego razu!
Dokładnie, w tym roku najdłuższa jesień jakiej tutaj doświadczyłam. Piękne fotorelacje 🙂 Do zobaczenia wkrótce.