Dłużące się przedwiośnie

Dzisiaj, pomimo tego, że wiele się dzieje w moim fotograficznym wszechświecie, postanowiłam o nim nie pisać. O! Ani słowa o zdjęciach – doceńcie 😉

Zima ma się ku końcowi i wreszcie mamy dodatnie temperatury w ciągu dnia, chociaż w nocy wciąż spadają nawet do -10. Późną wiosnę mamy tego roku, ale pamiętawszy, jak to wyglądało 17 czy 15 lat temu, to raczej ostatnie lata były pod tym względem łaskawe. Mam tez wrażenie, że z powodu przeciągającego się przedwiośnia cały dokarmiany zwierzyniec najchętniej wprowadziłby się nam do domu. Rozpuściłam to tałatajstwo tak, że nawet sarny stały się roszczeniowe (o ptakach nie wspominając).

Ostatnie tygodnie minęły nam pod znakiem intensywnego remontu – przygotowywaliśmy pomieszczenie na nowe studio fotograficzne, ponieważ ze względów ekonomicznym postanowiłam się wyprowadzić z dotychczas zajmowanego przeze mnie atelier w lokalnym hubie artystycznym. Gdy kupowaliśmy dom, to z założenia przeznaczyliśmy jeden spory salon na piętrze na nowe studio. Dotychczas mieliśmy inne zajęcia, a poza tym stało tam pianino – bydle nie do ruszenia, więc ruszyliśmy z robotą pełną parą dopiero pod koniec lutego. Z pianinem to osobna historia – nie można było go znieść na parter, bo schody by prawdopodobnie nie wytrzymały ciężaru i tak stało sobie przez ponad 2 lata, służąc za stojak na kwiatki, aż wreszcie uznałam, że nadszedł czas, by się z nim rozprawić. I rozprawiłam 😉 Pianino – Mara 0:1 😀

Nadszedł też smutny czas, by pozbyć się naszego ukochanego autka – Czarka czyli Toyoty Avensis, który był najwygodniejszym samochodem, jaki miałam w życiu. Aż mi ciężko było na sercu, gdy go zostawialiśmy na złomowisku. Pragnę od razu wytłumaczyć – niemal wszystkie nasze samochody otrzymywały imiona lub pseudonimy: Biedronka, Kobyłka, Sabina, Czarek, Suzie, a obecny najnowszy nabytek to Pika lub Peaky (w zależności jaki mam humor i jak toleruję to irytujące pikanie automatów zbliżeniowych; Pika od Pikachu lub Peaky od Peaky Blinders).

Mamy początek kwietnia. Te trzy pierwsze miesiące były bardzo pracowite, ale też pełne stresu – obydwa koty przechodziły zabiegi/operacje chirurgiczne i trzeba było bardzo o nie dbać i opiekować się tymi mruczącymi puchatkami ze zdwojoną uwagą. Powoli jakoś wracam do ogarniania rzeczywistości i mam nadzieję, że będzie lepiej.

Wrzucam kilka zimowych fotek dla zbudowania nastroju 🙂