Nastąpiły czasy samoizolacji lub przymusowej kwarantanny. Ja i Połówek, na szczęście podlegamy tylko samoizolacji, z tym, że ja i tak muszę jeździć do pracy 3 dni w tygodniu. W rzeczywistości to cieszymy się z tego, że możemy sobie pobyć razem i chociaż czasami dobrze byłoby wystawić nos na zewnątrz, to ograniczamy to tylko do ogródka (wciąż zasypanego śniegiem) i supermarketu (w godzinach, kiedy jest bardzo mało innych ludzi). Często spotykam się z określeniem, że pewnie jesteśmy ze sobą stosunkowo krótko i dlatego się sobą nie znudziliśmy. Tia… Jutro minie nam 20 lat odkąd jesteśmy razem 🙂 Miała być uroczysta rocznica, z tortem, winem i tak dalej, ale obejdziemy się bez tego – zrobię jakieś wegańskie ciasto, zaparzę dobrej herbaty, przytulimy koty i pójdziemy spać. Poświętujemy odpowiednio, gdy (i jeśli) świat wróci na swoje tory. Niedawno świętowaliśmy inne święto – Wiosenną Równonoc – z musem czekoladowym i sałatką owocową czyli z tym, co znalazłam w lodówce 🙂
Poza tym niewiele się dzieje. No, może z takim wyjątkiem, że KoshMara Photography siłą rzeczy musiała zawiesić działalność. Ale opłatę za wynajem lokalu trzeba płacić… 🙁 Mam nadzieję, że rząd coś wymyśli i pomoże małym, dopiero co otwartym (i już upadającym) firmom.
Postanowiłam też wykorzystać odrobinę wolniejsze tempo życia, by dowiedzieć się o rzeczach, o których zawsze chciałam wiedzieć więcej, ale albo nie było na to czasu, albo mnie przerażała konieczność znajomości wysokiej matematyki. Tym razem jednak trafiłam na coś, co idealnie wpasowało się w moje potrzeby – kurs on-line na Copernicus College o tym, jak działa Wszechświat (coś jak podstawy astrofizyki, tylko bez potrzeby ogarniania super zaawansowanej matematyki 🙂 ). Jestem dopiero po pierwszym wykładzie, ale już ten jeden wykład wyjaśnił mi wiele rzeczy, o które nawet nie wiedziałam, jak zapytać (co to jest mikrofalowe promieniowanie tła i dlaczego nie jest jednorodne, dlaczego nie możemy dotrzeć do samego Wielkiego Wybuchu i go zbadać, co to jest redshift i blueshift, i takie tam inne bardzo, ale to bardzo interesujące rzeczy). Niestety, z kolejnym wykładem muszę poczekać do weekendu, bo jednak trzeba się na nim dobrze skupić, żeby zrozumieć, a moje trybiki trochę już zardzewiały.
Kochani, czasy są niebezpieczne, więc uważajcie na siebie i nie bagatelizujcie niebezpieczeństwa, ale też nie popadajcie w panikę. Damy radę, bo kto, jak nie my? Pozdrawiam was ciepło i do następnego razu!
No i zaraza przyszła, co (według mnie i wielu innych osób – zwłaszcza epidemiologów) było tylko kwestią czasu. Norwegia ma bardzo wysoki współczynnik zachorowań w stosunku do liczby mieszkańców, głównie z powodu rozpowszechnionego zwyczaju podróżowania w zimie, ale także z powodu niezdyscyplinowania społeczeństwa. Kwarantanna kwarantanną, ale na siłownię czy inny trening przecież trzeba pójść. Gdzie najlepiej przeczekać zarazę? No oczywiście, w chacie w górach. To nic, że w ten sposób roznosimy zarazki po całym kraju, a służby medyczne mają do nas utrudniony dostęp, ale przecież nie będziemy siedzieć w domu! W dodatku z dziećmi, którym trzeba organizować czas i rozrywkę bez możliwości podrzucenia ich na jakieś zajęcia sportowe, na basen czy do kina. Zawsze jednak jeszcze pozostają narty, więc zanim oszalejemy od przymusowego przebywania ze swoimi pociechami, jedźmy do chaty. I tak oto tysiące Norwegów przemieściło się z miast na wieś. Mogę sobie to opisywać w sposób dosyć sarkastyczny, ale faktycznie tak to wygląda. Moja koleżanka, samotna matka, gdy zobaczyła, że szkoły mają być zamknięte, stwierdziła, że oszaleje ze swoimi dziećmi w domu. Poza tym nie może w tym czasie pracować, bo trzeba się nimi opiekować, a zasiłek przysługujący w takim przypadku jest dużo niższy niż normalna pensja. Rząd apelował do obywateli, żeby nie jechać do chat, ale niewiele osób go posłuchało. Chwytając się rozpaczliwych środków, władze oznajmiły, że lotnicze pogotowie nie będzie przylatywało po chorych w góry, a także, że drogi do chat nie będą odśnieżane. Nie wiem, na ile to pomogło. I faktycznie, na początku pandemii osoby, które miały zaleconą kwarantannę, nie chodziły do pracy, ale chodziły do centrów sportowych i handlowych, przy okazji potencjalnie zarażając mnóstwo innych ludzi. Wreszcie, żeby zmusić ludzi do siedzenia w domu podczas kwarantanny, ogłoszono, że kto ją będzie łamał, ten podlega sprawie karnej. Mam wrażenie, że jednak mieszkańcy wsi (a przynajmniej w mojej okolicy) są bardziej zdyscyplinowani – nie ma spotkań, imprez, ludzie nie rzucają się na produkty w sklepach spożywczych (papier toaletowy stoi sobie spokojnie na półkach) i generalnie stosują się do zaleceń służb medycznych. Ale może te zalecenia generalnie pokrywają się z życiem Norwegów na prowincji – zbytniej towarzyskości mówimy zdecydowanie „nie” 🙂
Ale koronawirus koronawirusem, a nie samą zarazą człowiek żyje. Minął już rok, odkąd ostro zabrałam się za fotografię portretową i muszę przyznać, że przez ten rok wiele się nauczyłam. Co prawda głównie robię fotografię portretową, ale widzę też, że zdecydowanie zmierzam w kierunku fine artu. I dobrze mi z tym 🙂 Poza tym trochę eksperymentuję z techniką fotografii, ale o tym na razie cicho sza. Tu mała próbka fine artu w moim wykonaniu 🙂 (po więcej zapraszam na www.koshmara.com):
Całkiem niedawno natknęłam się na artykuł o OWW czyli Osobach o Wysokiej Wrażliwości i wreszcie wiele klocków układanki dotyczących mojej osobowości wskoczyło na właściwe miejsce. Otrzymałam też wyjaśnienie, dlaczego gdy nie chowam się za wykształconym przez lata grubym psychicznym pancerzem, czuję się, jakby rzeczywistość przeprowadzała wiwisekcję mojego systemu nerwowego. Z czym wiąże się syndrom OWW? Z dużo większą wrażliwością, empatią i intensywniejszym przeżywaniem wszystkiego – zarówno pozytywnego, jak i negatywnego. Żeby wam przybliżyć, przytoczę dwa fragmenty z publikacji w sieci.
Fragment z artykułu z NaTemat.pl: Wystarczy, że zobaczę na ulicy bezdomnego albo zobaczę zdjęcie z rzeźni na Facebooku. Wtedy się zaczyna. Wyobrażam sobie cierpienie tego człowieka, który nie ma dokąd wrócić i musi spać na brudnej ulicy oraz zwierzęta, które boją się i przeżywają przed śmiercią prawdziwy koszmar. Mam łzy w oczach, nie mogę przestać o tym myśleć, tracę cały dobry humor. Każdy telewizyjny news o jakiejś tragedii jest dla mnie koszmarem, bo wczuwam się w emocje ludzi, którzy ją przeżyli – opowiada Edyta. Tak to wygląda, kochani.
Tutaj fragment z wywiadu z dr psychologii Moniką Baryłą-Matejczuk na portalu Hello Zdrowie: Wyobraź sobie, że odbierasz bodźce silniej niż inni. Zachwyca cię muzyka, ale po 15 minutach w klubie czujesz się, jak po całym dniu pracy fizycznej. Widzisz i czujesz więcej, potrafisz rozpoznawać emocje, ale jednocześnie wchłaniasz złe nastroje. Podejmowanie decyzji zajmuje ci znacznie więcej czasu, bo dostrzegasz i analizujesz każdy szczegół. Tak żyją osoby wysoko wrażliwe (WWO). Być może to podejmowanie decyzji zajmuje odrobinę więcej czasu, ale za to zazwyczaj te decyzje są trafne, bo rozpatrywane są niemal wszystkie możliwe ich konsekwencje. No, przynajmniej ja tak mam. A koncertów nienawidzę 🙂
Często zastanawiałam się, dlaczego ludzie nie dostrzegają rzeczy dla mnie oczywistych, dlaczego deszyfracja kodów społecznych i kulturowych czy zachowań innych ludzi stanowi dla nich taki problem. Teraz już mam wyjaśnienie tego fenomenu i wiem, że takich wrażliwców, jak ja, jest więcej. Mimo wszystko, świadomość, że nie jest się samym pomaga w życiu.
Na dzisiaj to byłoby chyba tyle. Może się okazać, że z powodu przymusowego niewychodzenia z domu (poza pracą i zakupami), będę pisać częściej 🙂