Ręka mnie boli. Od majtania pędzlem. Wcześniej bolała od majtania wałkiem do malowania. Teraz wiem, że gdybym nie mogła pracować w jednym z moich zawodów (już straciłam rachubę, ile ich jest), to spokojnie mogę się wynająć do majtania pędzlem zawodowo (po ścianach lub sufitach ma się rozumieć, nie po płótnie). Cały ten przydługi wstęp oznacza, że wreszcie wzięliśmy się za przystosowanie naszego nowego domu do zamieszkania. No i oczywiście zaczęło wyłazić mnóstwo rzeczy, które trzeba zrobić nadprogramowo, bo są niezbędne, a dodatkowo, bo są koszmarnie drogie, a my lubimy się spłukiwać do ostatniej korony. Mówię przede wszystkim o elektryce. Każdy, kto kiedykolwiek miał do czynienia z instalacjami elektrycznymi, a raczej z elektrykami w Norwegii wie, co mam na myśli. Elektryka i hydraulika to dwie najdroższe „przyjemności” w remontach lub przy budowie domów. Ceny idą w dziesiątki tysięcy koron i człowiek otrzymując fakturę, ma ochotę popełnić seppuku. A nas czeka spotkanie zarówno z elektrykiem, jak i hydraulikiem (przyjdzie jeść same ziemniaki albo marchewkę). Na razie robimy to, co sami możemy zrobić czyli majtamy wyczynowo pędzlami i wałkami, adaptując do naszych potrzeb estetycznych sypialnię i gabinet Połówka. Oczywiście nasz dom będzie w środku bardzo kolorowy 😀 W Norwegii od lat panuje tyrania białych (względnie kremowych) ścian. Ostatnio coś drgnęło i w modę weszły różne odcienie szarości (i teraz oczywiście większość znajomych Norwegów maluje pomieszczenia i domy na szaro), a nawet nieśmiało pojawiają się pierwsze oznaki Okresu Niebieskiego. Efektem tegoż okresu są ciekawe odcienie niebieskiego w farbach, a jeden z nich o nazwie Głęboka Woda wylądował na ścianach mojego studio fotograficznego. My jednak jak zawsze idziemy pod prąd – ściany w gabinecie Połówka właśnie pomalowaliśmy na kolor ciepłej zieleni, a sufit w sypialni wypaciałam na uroczy kolor o nazwie Dijon (czyli taka jasna musztarda). Teraz się zastanawiam czy za każdym razem, gdy leżąc w łóżku będę patrzeć na sufit, zacznę się robić głodna (musztarda pobudza moje kubki smakowe). Generalnie doszliśmy do wniosku, że skoro nasz pierwszy domek jest zielony na zewnątrz, to drugi będzie zielony w środku. Ciekawe, co z tego wyjdzie… To tyle względem tego, co się ostatnio dzieje w moim kawałku norweskiej rzeczywistości 🙂 Pozdrawiam!
Koniec lata w Dolinie Muminków
A raczej na Przełęczy Muminków. Koniec sierpnia nas rozpieścił wysokimi temperaturami, ale nadeszła rzeczywistość i już drugi ranek z rzędu trzeba było skrobać szybę w samochodzie. I chociaż nie jest źle, bo słońce wciąż pięknie przygrzewa, to już czuje się w powietrzu Koniec Lata i smuteczek zaczyna pukać do drzwi.
Tym razem jednak smuteczek zostaje odprawiony z kwitkiem, bo my z Przełęczy Muminków kończymy to lato z prawdziwym przytupem. A mianowicie kupiliśmy dom. Drugi, żeby było jasne, bo żal nam się rozstawać z naszą chatką na przełęczy. Podejrzewam jednak, że raty kredytu szybko sprowadzą nas na ziemię i zmuszą do sprzedaży Zielonego Domku (mam nadzieję, że najwcześniej na wiosnę). Teraz czeka nas remont nowego domiszcza (gdzie tam naszej chatce do tej stodoły 😉 ), przeprowadzka i przyzwyczajanie się do mieszkania w mieście (jakie tam miasto – ot, Lillehammer). A mniej więcej w tym samym czasie nastąpi przenoszenie mojego studia w inne (tańsze) miejsce. Sami widzicie, nie będzie czasu się nudzić 😀 Szukając domu, nie sądziłam nawet, że tak trudno będzie mi się rozstać z naszą chatką – mam tu wiewiórkę, która ze mną dyskutuje niemal co dzień (skubana, woła mnie na taras i prowadzi ze mną długie dysputy 🙂 ), na strychu gnieździ się nasz własny nietoperz, którego już kilka razy eksmitowałam z mojego własnego gabinetu (taki mały, słodki dziki lokator), drozdy szare odchowują już któreś pokolenie młodych w naszych brzozach (w tym roku założyły gniazdo zaraz przy oknie sypialni, żebyśmy mogli bez przeszkód podziwiać pociechy). Och, będzie mi brakowało mieszkania na wsi…