Dawno nie pisałam niczego nowego. Jakoś nie mogłam. Otwierałam stronę, ale nagle nie wiedziałam, o czym mogę pisać. Całkowita pustka w głowie. O remoncie? O pracy? O fotografii? O obejrzanych filmach i przeczytanych książkach? O Norwegii? Nie mogłam podjąć decyzji i zamykałam stronę bez żadnego wpisu. Dzieje się u mnie za dużo albo za mało – zależy, z jakiej perspektywy na to popatrzeć. Może dzisiaj jednak uda mi się jakoś ogarnąć te tematy i coś napiszę.
Po pierwsze – dla wszystkich ciekawych czy już się przeprowadziłam do nowego domu: nie, wciąż mieszkam w starym, a nowy powoli się przystosowuje do zamieszkania. Prace zwolniły na jakiś czas, bo przyszły do nas mrozy, a praca w domu, w którym temperatura nie przekracza 12 stopni (na zewnątrz -15, -18), nie należy do przyjemnych. Zwłaszcza, gdy remontuje się tenże przybytek tylko w chwilach wolnych od pracy. Jednakże nadszedł czas, gdy zaplanowane na ten etap prace zbliżają się ku końcowi i zaczęliśmy już przewozić książki do nowego domu. A wiecie, skoro przewożę książki, to znaczy, że sprawa jest poważna 🙂
Po drugie – powrót do pracy na pełen etat nie kazał długo czekać na problemy ze zdrowiem. Już w styczniu wylądowałam na trzytygodniowym chorobowym. Co prawda, wróciłam już do pracy, ale za to od dwóch tygodni cierpię na permanentny popołudniowo-wieczorny ból głowy. No nic, kredyt się sam nie spłaci, więc nie ma co narzekać, tylko robić, aż mi dym uszami pójdzie.
Po trzecie – bardzo mało fotografuję. I źle mi z tym. Jednak nie mam na to zbyt wiele czasu. W niektóre weekendy uda mi się urwać kilka godzin, żeby umówić się z modelkami w studio, ale odbywa się to raczej sporadycznie. Trudno mi także cokolwiek zaplanować z wyprzedzeniem. Jakoś nie mogę się wziąć w garść. Problem mam także z obróbką, bo po 8 godzinach siedzenia przy komputerze w archiwum, muszę znowu na kilka godzin zasiąść przed kompem w domu i starać się obrobić te zdjęcia, które na to czekają. Właśnie zaraz się za to zabieram, bo tabletka przeciwbólowa właśnie zaczęła działać i mam kilka godzin na pracę we względnym komforcie. Poza tym muszę przygotować i wysłać zdjęcia do konkursów, na wystawę, a zwyczajnie nie mam na to siły 🙁
Po czwarte – dużo czytam i oglądam ostatnimi czasy. Przyjdzie taki moment, że podzielę się z wami moimi odkryciami literacko-filmowymi, które mnie całkowicie zachwyciły. Ale nie dzisiaj.
Po piąte – Norwegia ma się dobrze i jakoś daje radę, jeżeli chodzi o koronawirusa. Na naszej prowincji żyje się dosyć normalnie, chociaż autoizolacja towarzyska zaczyna mi powoli doskwierać. Niemniej, zima była mroźna i piękna, a dwa dni temu przyszło nieoczekiwane ocieplenie i temperatura z -18 / -20 skoczyła nagle na +2 / +3. Byle do wiosny.
To na razie tyle. Poniżej zamieszczam zdjęcia naszego tałatajstwa karmnikowego, które umilało nam w tym roku krótkie zimowe dni. Okazało się, że ja potrafię rozpuścić wszystko – nawet sikorki i wiewiórki. O kowalikach nawet nie wspomnę. Widzieliście kiedyś roszczeniowe wiewiórki i sikorki? Nie? Ja tak. Jeden wiewiór tak się rozbestwił, że próbował nam zakosić narzutę z werandowej sofy. Na szczęście była za duża i odpuścił. Połówek stwierdził, że chyba spaśliśmy te nasze sikorki, bo zamiast chudnąć po zimie, to one jakieś takie wielkie się zrobiły 🙂 Trzymajcie się zdrowo i do następnego razu!