Od pewnego czasu specjalistki od zdrowia tłuką mi do głowy, że za dużo pracuję. Pracuję niemal codziennie i często mój dzień pracy kończy się po 23. To nie jest jednak tak, że cięgiem siedzę przy komputerze i tyłka sprzed niego nie ruszam – mam czas, żeby zjeść obiad i nawet, żeby obejrzeć jeden lub dwa odcinki jakiegoś serialu (obecnie na raz oglądam Dark matter, The Boys sezon 4 i Grantchester sezon chyba 7 albo 8 – straciłam rachubę), a przed snem zawsze coś sobie poczytam (ostatnio wciągnęłam „Niebezpieczeństwa palenia w łóżku” Mariany Enriquez, a teraz lecę najnowszego Cormorana Strike’a). Sama jednak zaczynam zauważać, że praca po kilkanaście godzin dziennie, to przesada, a mój kręgosłup to potwierdza.
Co do literatury, to pod koniec maja (jak co roku) odbył się w Lillehammer festiwal literatury. Jak zwykle zaproszono na niego mnóstwo ciekawych autorek i autorów, a w tym roku wreszcie dobrze się do niego przygotowałam – wystarczająco wcześnie wybrałam interesujące mnie autorki i zaopatrzyłam się w ich książki. Książki chciałam na papierze, a nie jak zwykle ostatnio na czytniku, ponieważ trudno byłoby paniom podpisać się na wyświetlaczu 😀 Z pomocą przyszła mi koleżanka (dzięki, Julitko), która przywiozła mi zamówione książki z Polski. Niestety, nie na wszystkich wybranych spotkaniach udało mi się być – nie dotarłam na Elisabeth Strout, ani na Tessę Hadley, ale za to poznałam Sayakę Muratę („Dziewczyna z konbini”), wspomnianą już Marianę Enriquez, cudowną Kim Thuy („Ru”), a także, w pewien sposób przy okazji, zabawnego Johna Ajvide Lindqvista i Yohana Shanmugaratnama. Przez te parę dni maja Lillehammer zamienia się w miasteczko kosmopolityczne, które oddycha literaturą, a na ulicy można spotkać międzynarodowe sławy. Zastanawiałam się czy jest sens chodzić na spotkania z autorami – w końcu literatura to literatura, czyli coś do czytania (względnie słuchania) i do dosyć intymnego odbioru i przetwarzania w głowie. Jednak po tegorocznych spotkaniach przypomniałam sobie, dlaczego to robię i dlaczego to tak bardzo mnie cieszy – każdą z książek napisanych przez autorów, których poznałam, traktuję już inaczej – bardziej osobiście. Będę pamiętać, że Sayaka Murata (jej książkę The New Yorker umieścił na liście najlepszych książek 2018 roku) nie pisze w tradycyjny sposób, tylko używa konwertera mowy. Z Marianą Enriquez (chyba najpopularniejszą obecnie pisarką argentyńską, której zbiór opowiadań znalazł się w finale International Booker Prize w 2021) mamy bardzo podobny gust, co do wyjątkowych ubrań – jednego dnia Marian skomplementowała moją bluzkę z obrazem Botticellego, a drugiego dnia sama założyła Botticellego, tylko z innym motywem 🙂 Natomiast w Kim Thuy (jej książka została sfilmowana) niemal się zakochałam – kobieta petarda, pełna energii i tryskająca humorem, z którą mogłam zamienić kilka słów o uchodźstwie i migracji, a także o tym, jak pożywienie wpływa na budowanie wspomnień. Było cudnie! A teraz smuteczek, bo znowu muszę czekać cały rok na kolejny festiwal.
Mija czerwiec, więc jak co roku przyszła pora na naszą rocznicę – w tym roku stuknęło nam 19 lat, jako małżeństwu. Kawał czasu! Tym razem byłam odpowiednio przygotowana i zamówiłam u znajomej piękny tort rocznicowy o smaku kokosowo-ananasowym (mniam).
Na dzisiaj to tyle, moi drodzy. Miłego lata!