Waginoistoty

Ten wpis nie będzie miły, dlatego ostrzegam was z góry – zawsze możecie go nie czytać. Zwłaszcza jeżeli jesteście wyznawcami tradycyjnej toksycznej męskości, bo i tak z niego nic nie zrozumiecie. Oszczędźcie sobie wysiłku. Jeżeli jednak zdecydowaliście się czytać dalej, to na własną odpowiedzialność.

Jak spora część z was wie, jestem z wykształcenia antropolożką kultury i część mojego wyuczonego zawodu stanowi obserwacja i analiza. Natomiast moją osobistą zaletą (bywa, że czasami postrzegam to jednak jako wadę) jest cierpliwość. Gdy zainteresuje mnie jakieś zjawisko społeczno-kulturowe, potrafię spędzić na jego obserwacji nie tygodnie czy miesiące, ale całe lata. W dodatku wyznaję nadrzędność metody holistycznej w badaniach – czyli rozpatrywanie danego zagadnienia z każdego możliwego punktu widzenia, biorąc pod uwagę różne dyscypliny naukowe. A że nie pracuję w zawodzie, robię to tylko dla własnego lepszego zrozumienia świata i mechanizmów nim rządzących. I tu następuje koniec tego przydługiego wstępu, a zaczyna się część właściwa – może opisana mało naukowym językiem, ale w sposób bardziej zrozumiały oddaje meritum sprawy.

Rys. Marta Frej Mój stan na dziś.

Otóż dzisiaj rano zaliczyłam tak zwany wkurw. Moja cierpliwość, która powoli przeciekała przez coraz szersze szczeliny, zniknęła. Wyschła, wyparowała, nie ma jej. Czytając artykuł jednej z polskich poważnych i szanowanych gazet, dowiedziałam się, że nie jestem człowiekiem, ani nawet kobietą, ja jestem „waginoistotą” czyli idąc za tym dalej, nosicielką narządu, który z założenia ma sprawiać przyjemność mężczyznom i dawać im potomków (koniecznie męskich, a nie kolejne mini-waginoistoty). To, według niektórych, jest kwintesencją istnienia kobiet na tym świecie. Ale po kolei.

Artykuł był o pewnym młodym mężczyźnie, studencie prawa z Poznania (co jest nie tak z tymi studentami i absolwentami prawa w tym kraju? Nie ze wszystkimi, oczywiście, ale ekstremistyczny skręt wśród nich powoli zaczyna stawać się regułą), związanym z partią Mentzena i częstym uczestnikiem wieców Bosaka, który skatował młodą kobietę w klubie go-go w napadzie takiego szału, że nawet ochroniarzom trudno było go od niej oderwać. Dziennikarze pokopali trochę głębiej i okazało się, że osobnik ten znany jest z szowinistycznych wypowiedzi i między innymi nazywaniem kobiet „waginoistotami”. No i tu dostałam wkurwa, bo to jest jasny i oczywisty sposób dehumanizacji ponad 50% ludzkości. Dehumanizacja (czyli sprowadzanie określonych istot ludzkich, jak migrantów czy kobiet, do roli podrzędnej, odmawiania im równych praw) i mowa nienawiści, to zazwyczaj dopiero jeden z pierwszych kroków w całym skomplikowanym, a dobrze już zbadanym procesie. Dobrze zbadanym na przykładzie zjawiska faszyzmu, który pogrążył świat w wojnie na długie lata. Wracając do artykułu, to według psycholożki badającej to zjawisko, taka dehumanizacja pomaga młodym mężczyznom zracjonalizować własną nienawiść i przemoc. Kiedyś, bardzo dawno temu i we wcześniejszej wersji tego bloga, pisałam o zjawisku niemal powszechnym nienawiści do kobiet w Ameryce Południowej, gdzie bardzo częste są zabójstwa kobiet dokonywane tylko dlatego, że ofiary są kobietami. Obarcza się je wszelkimi męskimi niepowodzeniami (jak choćby przymusowy celibat inceli, brak pracy, zła pogoda, nieurodzaj, itp.) i znęca się nad nimi fizycznie, psychicznie i ekonomicznie, a w sytuacjach ekstremalnych, zabija. Brzmi znajomo? Polska to nie Wenezuela, a jakby sytuacja wygląda podobnie.

Rys. Marta Frej

Jednak w Europie możemy liczyć na lepszą lub gorszą ochroną systemową kobiet. A jednak w wielu „cywilizowanych” krajach wciąż odmawia się kobietom prawa do decydowania o własnym ciele i własnym sumieniu. Psycholożka, której opinia przytoczona została w artykule uważa, że nienawiść bierze się z poczucia zagrożenia tychże młodych mężczyzn, bo kobiety są dzisiaj lepiej wykształcone, same potrafią o siebie zadbać (patrz: zarobić na własne utrzymanie), a ponadto lepiej sobie radzą z emocjami. Poczucie samotności rodzi w mężczyznach frustrację, a agresja jest próbą odzyskania kontroli i poczucia władzy. No żeż, k@#$ mać! Tak, trudno się oddaje władzę, która dla wielu mężczyzn (kobiet niestety też) jest w wyniku naturalnego porządku rzeczy przypisana mężczyznom, a w rzeczywistości tak silne zachowania patriarchalne zostały wprowadzone do naszej kultury wraz z religią chrześcijańską (słynna trójca – ojciec, syn i wujek, którzy rządzą niepodzielnie). Potem wprowadzono model skrajnie uległej kobiecości w postaci Maryi, żeby nikt im się do tego męskiego rządzenia nie wtrącał. Ale tutaj skończę dygresję religijną, bo to obszerny temat na osobny wpis (jeszcze na studiach przerobiłam historię kościoła w Europie, a potem dałam sobie z nim definitywny spokój). Bosz… Taki długi ten wpis, a ja jeszcze nawet nie doszłam do „manosfery” (dla niezorientowanych, „manosfera” to przestrzeń głównie w Internecie, gdzie młodzi mężczyźni żalą się, że odbierane są im przywileje przynależne z racji urodzenia się z penisem między nogami, najczęściej też z białym kolorem skóry, a do tego wzajemnie nakręcają się w agresji względem kobiet). Myślę, że na ten raz wystarczy, a temat „manosfery” i „mansplainingu” (tłumaczenie świata kobietom przez mężczyzn – to coś, co przyprawia mnie o berserk, a niestety spotykam się z tym od dzieciństwa) poruszę kiedy indziej. Oczywiście, zaraz padnie argument, że nie wszyscy mężczyźni są tacy i w pełni się z tym zgadzam – w świecie jest mnóstwo porządnych facetów, ale coś jednak musi być na rzeczy skoro dochodzi do radykalizacji wśród mężczyzn, skoro kobiety są bite, gwałcone, zabijane, poniżane (chociażby wojna w Ukrainie, gdzie występuje to na masową skalę lub za drzwiami sąsiadów, gdzie były mąż zabija swoją byłą żonę, bo ośmieliła się z nim rozwieść).

Rys. Marta Frej

Większość tych porządnych facetów, bywa, że i feministów, nie zdaje sobie sprawy z tego, że są biernymi beneficjentami swojej pozycji społecznej w świecie zdominowanym przez patriarchat. Nie oskarżam ich w żaden sposób, bo zdaję sobie sprawę, że pewnych rzeczy nie są w stanie dostrzec, bo nie urodzili się kobietami (to nie seksizm, tylko rzeczywistość – wiele razy to już przerabiałam w podobnych dyskusjach). Jednocześnie wdzięczna jestem za tych wszystkich mężczyzn i chłopców, którzy potrafią znaleźć dla siebie miejsce w nowej rzeczywistości i potrafią iść swoją drogą razem z kobietami, a nie po ich trupach.

Kobiety poczuły moc, poczuły sprawczość (Czarne Protesty i wybory 2023, a na świecie chociażby #metoo i sprawa Epsteina czy Claudia Sheinbaum – pierwsza prezydentka ultra-maczystowskiego Meksyku, protesty w Iranie po zabójstwie Mahsy Amini) i mam nadzieję, że nie pozwolą sobie odebrać swoich praw, za które płacą krwią, godnością, życiem. Jestem szczęściarą, bo mieszkam w kraju, który jest jednym z najlepszych na świecie do życia dla kobiet, a mimo to też mamy swoje problemy. Jak każdy. W Norwegii spotkałam wiele fantastycznych, silnych kobiet, ale też sporo zagubionych i zakompleksionych, bo jesteśmy różne. Wciąż jednak musimy patrzyć na ręce tym, dla których nasza swoboda jest niewygodna i chcieliby nam odebrać prawo do różnorodności – bo mamy prawo być silne, mamy prawo być słabe i mamy prawo być przeciętne, a przede wszystkim mamy prawo decydować o sobie samych.

Mój wpis ilustrują grafiki cudownej Marty Frej.

Rys. Marta Frej

Czas Arbuza

Nie da się ukryć – z powodu zmian klimatycznych do Norwegii nadciągnęły upały rzadko dotychczas spotykane, a już na pewno nie w takim natężeniu. Już od ponad tygodnia temperatury oscylują w okolicach 27 – 31 stopni w cieniu i co najmniej jeszcze przez tydzień nie pozbędziemy się tej spiekoty. Z dzieciństwa, z Czasów Słusznie Minionych, zostało mi upodobanie do arbuza podczas letnich upałów. Co prawda, gdy byłam dzieckiem nie było jeszcze aż takich upałów (tak, urodziłam się w czasach wielkiego zlodowacenia, gdy mamuty chodziły po ulicach), ale jednym z nielicznych dosyć egzotycznych owoców dostępnych w krajach bloku wschodniego były arbuzy sprowadzane z zaprzyjaźnionych republik radzieckich. Teraz, gdy zbliża się lato i arbuzy pojawiają się w norweskich sklepach spożywczych, Połówek pyta: „O, arbuzy! Czy to już?”, a ja odpowiadam: „Nie, jeszcze nie pora.”, co oznacza, że nie jest wystarczająco gorąco. W obecnej sytuacji już od jakiegoś czasu arbuz w lodówce musi być. Dzisiaj doszło nawet do tego, że pierwszy raz włączyliśmy klimatyzację na chłodzenie, a nie na grzanie, jak zazwyczaj. Wiecie co? Weźcie sobie te upały z powrotem. A przynajmniej tak z 5 stopni Celsjusza. Oddam z pocałowaniem ręki i jeszcze arbuza dołożę.

Oczywiście, jak to u mnie, arbuza można zobaczyć nie tylko w mojej lodówce, ale też na zdjęciach martwej natury. O, jedno macie tu:

Z ciekawostek, to wróciłam do nauki japońskiego z lektorką. Jak przejrzałam moje notatki z poprzedniej fazy nauki tego języka, to sama byłam na siebie zła, że zaprzepaściłam tak wiele. Teraz mam trudności nawet z czytaniem hiragany. Postanowiłam, że jakoś się z tym ogarnę, ale już widzę, że trudno jest mi wygospodarować czas na systematyczną naukę. Zobaczymy, co z tego będzie.

Ze spraw zawodowych, to jakoś tak się porobiło, że klienci sami pukają do drzwi. Większość przychodzi pierwszy raz, ale bywają i tacy, którzy wracają i to jest bardzo miłe. Miałam mieć więcej czasu na moje projekty artystyczne w tym roku. I co? I guzik. Czas ucieka w niewytłumaczalny sposób i tylko widzę, jak moje wolne dni machają mi chusteczką na pożegnanie z okien pędzącego pociągu. Czary jakieś. Ech, nie ma co narzekać, bo przynajmniej udało mi się przeczytać w tym roku kilka świetnych książek, a to dopiero połowa 2025.

Po połowie roku spędzonej jako dumna właścicielka bieżni, muszę przyznać, że to był świetny zakup. Wyrobiłam sobie kondycję, siłę i zaczynam powoli gubić tłuszczyk (chociaż, co do tłuszczyku, to może on mi się zwyczajnie wytapia w tym upale). Nadrabiam też kontakty towarzyskie, bo gdy chodzę, to lubię rozmawiać przez telefon. Ot, taka fanaberia. Gdy mam silne bóle głowy (coraz rzadsze, na szczęście), to czasami jedyna metodą, żeby dotrwać do czasu aż tabletka zacznie działać, to powolutku sobie dreptać. W tym bieżnia też pomaga. Sami widzicie, zakup trafiony.

Uff, to tyle na dzisiaj, bo siedzenie przy komputerze w tej temperaturze, to jakaś katorga. Pozdrawiam was serdecznie i do następnego razu!