„I’ll be back” jak powiedział jeden z bohaterów mojego dzieciństwa, a późniejszy senator stanu Kalifornia, i wracał. Jak bumerang. Pokiereszowany, ale niezniszczalny. A nie, to już był inny film, ale też z Arnoldem (chociaż rola była stosunkowo niewielka). Dobra, koniec z tymi filmowymi dygresjami.
Wróciłam po prawie rocznej przerwie w pisaniu bloga. Wróciłam, bo bez możliwości pisania czułam się, jakby ktoś mnie zakneblował. Jak się przez ten rok okazało, blog to jedyne miejsce, gdzie mogę się dzielić z innymi swoimi przemyśleniami, bez obawy, że ktoś mnie zagada. Niestety, w życiu nie jest już tak różowo. Na co dzień mówię niewiele, ale nie dlatego, że nie mam nic do powiedzenia. Wręcz przeciwnie, czasami ogarnia mnie nieodparta potrzeba porozmawiania z kimś, wymiany myśli i poglądów, przedyskutowanie różnych opcji, tyle że większość moich znajomych (a także część rodziny) nie ma ochoty nikogo słuchać, chcą MÓWIĆ, a potok słów wylewa się z ich ust nieprzerwanie. Kiedyś podczas spotkania towarzyskiego liczyłam czas nieprzerwanej wypowiedzi bliskiej mi osobie – osoba ta mówiła non stop przez 15 minut, głucha na jakiekolwiek próby wciągnięcia do rozmowy innych osób. W tym czasie zastanawiałam się: „Co ja tu robię? Przecież zamiast słuchać tych pierdół mogłabym czytać książkę”. Oj, ta perspektywa była niezwykle kusząca. Co ciekawe lgną do mnie właśnie takie gaduły, uważając mnie za świetną słuchaczkę. Nic dziwnego, przerywanie komuś uważam za niegrzeczne, więc czekam aż ktoś skończy swoją wypowiedź. I czasami tak czekam, i czekam… No dobra, chciałam napisać, dlaczego znów zaczynam prowadzić bloga, a wyszło mi typowe narzekanie frustratki. Tyle, że ja jestem frustratką. Ostatnio coraz większą.
Dla osób, które są tu po raz pierwszy, garść przydatnych informacji. Pod tym adresem www.koszmara.pl i wcześniejszym na blogspocie, były dwa moje wcześniejsze blogi, a raczej jeden blog w dwóch częściach pisany od ponad 12 lat – Dom na krańcu Wszechświata i Dom na krańcu Wszechświata 2.0 (przeniosłam go, gdy dorobiłam się własnej domeny). Obydwa blogi traktowały o moim życiu w Norwegii, jednak po 12 latach uznałam, że pisanie o tym kraju przestało sprawiać mi przyjemność, a niektóre tematy cyklicznie zaczynają się niebezpiecznie powtarzać. Toteż powzięłam kobiecą decyzję i skończyłam z blogowaniem. Przyznaję, że brakowało mi tego przez ten ostatni rok, bo jak się okazało ten blog pełnił dla mnie rolę takiego wentylu bezpieczeństwa psychicznego.
Kim jestem? Otóż jestem wspomnianą w tytule antropolożką od 13 lat na gigancie – za miejsce mojej ucieczki wybrałam Norwegię (a raczej Norwegia wybrała mnie). Mieszkam sobie w norweskich górach i obserwuję otaczającą mnie rzeczywistość, a z racji antropologicznego wykształcenia, to zawodowo skrzywiona obserwacja. Oprócz tego, że jestem antropolożką kultury, a w porywach nawet etnolożką, jestem także pisarką, fotografką, rekonstruktorką historyczną, miłośniczką sportów wszelakich (zwłaszcza ekstremalnych), wielką fanką literatury (zwłaszcza fantastycznej), komiksów, filmów (absolutnie różnych), zwierząt (wszystkich – od wielorybów po mrówki), jestem też wegetarianką powoli ewoluującą w stronę weganizmu. Mogłabym długo wymieniać, kim jestem, a jeszcze dłużej, kim nie jestem, ale to sobie chyba podarujemy. Myślę, że jak na pierwszy wpis, to tych informacji już wystarczy. Nie ma co przedobrzać, żeby was nie wystraszyć. Pozdrawiam serdecznie i do następnego razu! Mara
Super, że jesteś! Znużenie pisaniem o Norwegii rozumiem aż zbyt dobrze- chyba nie miałabym siły nawet o niej czytać. Wystarczy mi, że tej kraj wlewa się do mojej codzienności z każdej strony. Tak dokladnie: wlewa, zalewa, tonę! Kap, kap po kropelce- a czasami chlust! Nie mogę oddychać- TONĘ. Witaj z powrotem!
Ja ostatnio łapię się na tym, że niespodziewanie nachodzi mnie ochota, żeby krzyczeć. Wydawało mi się, że im dłużej będę w Norwegii, tym będzie łatwiej, a jest odwrotnie.
Sama sobie to zrobiłam …wybrałam tę opowieść z wielu bo chciałam szybko przeczytać coś fajnego i lekkiego i teraz jestem w pustce. Przekopałam internet w poszukiwaniu kolejnych części bo przecież taka historia musi mieć co najmniej trzy części i dostałam po nosie a raczej po duszy… nie ma. Zatrzymałam się tu. Dziękuję, że ją napisałaś chciałabym więcej takich okruchów w moim sercu. Poczekam.