Właśnie kończy mi się chorobowe. Kilka dni temu zorientowałam się, że niemal cały ten okres nie wychodziłam z domu. Sporadycznie jechałam do sklepów na zakupy, odwoziłam Połówka do pracy, raz byłam na spotkaniu z przyjaciółkami i niewiele więcej tego było. A, no i raz pojechałam robić zdjęcia w góry. Na zewnątrz było przez większość czasu pochmurnie, ciemno i zimno, więc nie odczuwałam potrzeby wychodzenia. Wygląda na to, że zapadłam w sen zimowy i to sen zbawienny, bo czuję się teraz zupełnie inaczej. Niestety, do poniedziałku muszę się dobudzić, bo wracam do pracy. Wczoraj doszłam do wniosku, że nawet się cieszę z tego powrotu, co chyba jednak nie świadczy dobrze o stanie mojej głowy 😉 Jeżeli myślicie, że przez ten czas się nudziłam, to nic bardziej mylnego – po prostu nie śpieszyłam się, a wszystko miało swój odpowiedni czas. I to było piękne. Tak piękne, że zaczęłam się zastanawiać nad rzuceniem tego wszystkiego i przeprowadzeniem się na Bora Bora. Ewentualnie na Tonga. W każdym razie gdzieś, gdzie jest błękitny ocean, plaże, palmy i słońce. Takie rajskie wyspy (przynajmniej w mojej wyobraźni).
W ostatnim wpisie wspominałam, że czeka na mnie „Miasto i jego nieuchwytny Mur” Murakamiego. Już nie czeka, szybko poszło. Za to kupiłam bilety na spotkanie z samym Murakamim, które odbędzie się tutaj u mnie, na prowincji, w Lillehammer, podczas corocznego festiwalu literatury. Pierwsza moją myślą było: „Jaką książkę wziąć do podpisu?”, bo przecież nie zapakuję całej półki książek do plecaka. A może jednak? Hmm… Muszę tę sprawę jeszcze przemyśleć. No i gdy tylko skończyłam to pisać, wiedziałam już która książkę wezmę – „Kronikę ptaka nakręcacza”. To wyjątkowa książka dla mnie.
Właśnie Mika na mnie namiauczała, że pora już spać. Gdybyście nie wiedzieli, Mika należy do rodzaju kotów pasterskich – o odpowiedniej porze zagania mnie do łóżka. Ewentualnie o innej odpowiedniej porze jestem zaganiana do kuchni, żeby dać jeść. Co gorsza, do kuchni zaczął mnie zaganiać także Enzo. Na razie jeszcze dosyć nieśmiało, ale z czasem poczyna sobie coraz odważniej (w akcie desperacji łazi mi po klawiaturze i staje pomiędzy mną a monitorem). Generalnie to koty wprowadziły w domu taki terror, że strach wejść do kuchni, bo zaraz pojawiają się, domagając się nadprogramowego jedzenia – Mika (Robespierre) siedzi na stole i gapi się intensywnie tymi swoimi wielkim oczyskami, pomiaukując roszczeniowo od czasu do czasu dla większego efektu, natomiast Enzo (Danton) plącze się pod nogami, zawodząc rozpaczliwie z głodu (posiłek dostał pół godziny wcześniej) i demonstrując wszem i wobec swoją puchlinę głodową.

Są tacy słodcy, a ja jestem taka miękka, że zawsze coś u mnie wyżebrzą/wymuszą (wybierz odpowiedniego kota).
Dobrej nocy