Dwa wpisy w przeciągu tygodnia? Ojej, co to za rozpusta? 😉 A może wreszcie wracam do poważniejszego pisania? Zobaczymy. Na razie wydaje mi się, że to po prostu mniej pracy i więcej odpoczynku (urlop to był jednak dobry pomysł 🙂 ). No i leki z Polski zdziałały cuda – od ponad tygodnia nie boli mnie głowa (nawet po winie – tu jednak wolę nie przesadzać) i funkcjonuję w miarę normalnie. Najgorsze jest to, że mam niemal zupełny szlaban na ćwiczenia i to nie tylko na obręcz barkową i plecy, ale też na mięśnie brzucha. W efekcie zaczynam znowu nabierać krągłości i fałdek (które dopiero niedawno udało mi się z trudem spacyfikować). Skoro się sypię ze starości, to jeszcze trochę ponarzekam na zdrowie, jak starej babie przystało 🙂 Irytuje mnie uczucie tak zwanej „mgły pocovidowej”, która sprawia, że czasami mam wrażenie, że mój mózg otulony jest watą. Do tego doszło zdecydowane pogorszenie węchu. To był dla mnie cios. I to spory. Zawsze żartowałam, że mam węch, jak pies myśliwski i rozróżniam ponadprzeciętną ilość różnych zapachów (kto nie komponował ze mną perfum, ten nie wie, o czym ja tu piszę). Niestety, gdy zachorowałam na covid, straciłam węch na pół roku, co sprawiło, że czułam się przez ten czas w pewien sposób niepełnosprawna. Stopniowo węch wracał, ale ostatnio doszło do mnie, że nigdy nie wrócił całkowicie. Ot, taka moja osobista ofiara (stosunkowo niewielka) na ołtarzu pandemii.
Teraz, dla poprawy nastroju, chciałam napisać coś pozytywnego. No i siedzę, i myślę, i nic mi do głowy nie przychodzi. O! Koty! Koty są fajne. Enzo doszedł do wniosku, że chyba jednak żywi do mnie wielkie uczucie. I to nie tylko wtedy, gdy daję mu rybę. Po moim powrocie z Polski rozgadał się, jak stara przekupka, chodził za mną krok w krok, a w nocy uwalał mi się na klatce piersiowej i leżał na niej, dopóki go nie miałam dosyć (7 kilo na klatce piersiowej to nie w kij dmuchał, gdy człowiek chce się wyspać). Już mu trochę przeszło, bo przekonał się, że jak wychodzę do pracy, to jednak prędzej czy później wrócę. I dam jeść. A nawet wyczeszę.
Do Miki chyba dotarło, że życie na co dzień z innym kotem nie jest aż takie fajne, jak jej się zawsze wydawało. Niemniej jest za późno i trzeba tego upierdliwego kota baskijskiego zaakceptować (wyjaśnienie: grubasek -> gruby basek -> gruby Bask -> kot baskijski – to po to, żeby nie popadł w kompleksy z tego powodu, że wypominam mu tuszę). A żeby było ładnie, to wrzucam zdjęcie Miki. Zdjęcia Grubego Baska akurat nie mam pod ręką.
I tym optymistycznym akcentem kończąc, żegnam się pięknie do następnego razu.